Jak wygląda spotkanie z czołowym artystą atmosferycznym kraju, czyli jak pokochać deszcz

Udostępnij

Jak wygląda spotkanie z czołowym artystą atmosferycznym kraju, czyli jak pokochać deszcz

Ciekawe pomysły /... Historie z życia wzięte Nie było sposobu, abym mógł zrozumieć siebie i pogodę tego dnia. Deszcz był łatwiejszy z dwóch powodów - chciałam owinąć go sobie wokół szyi i zanurzyć w nim nos, jak w futrze, co było miłe. Po drugie, byłem w drodze na spotkanie z głównym twórcą atmosfery w kraju, co obiecywało mi w zasadzie zrozumienie zawiłości zjawisk naturalnych.



- A to niedaleko stąd, pomyślałem i wsiadłem do samochodu z Olgą Markovą, która właśnie jechała na miejsce produkcji, żeby odpowiednio umieścić wapno w bloku lodu.

- Czy ten deszcz jest odpowiedni pod względem inscenizacji? - zapytałem pierwszy, rozglądając się po samochodzie z pudełkami, kablami i swetrami z dzianiny. - Dobry strzał wymaga gładkiego deszczu bez żadnych trajektorii, więc nie - często sami robimy odpowiedni deszcz" - uśmiecha się Olga, a ja łapię się na tym, że myślałem, iż deszczowe lub śnieżne strzały robi się zgodnie z prognozą pogody. - Natura z pewnością pomaga. Na przykład w zimie ze śniegiem" - mówi Olga i podaje mi słoik z białymi płatkami.



Śnieg z Olga Markova. Nie różni się od naturalnego. 30 rodzajów białej baśni - czy można sobie coś takiego wyobrazić? Jest chłodny w dotyku i bardzo przyjemnie nie topi się na dłoni. Można z niego lepić śnieżki i bałwany, można nim rzucać i okładać, można w nim nurkować i spadać. - Twój śnieg jest nawet lepszy niż prawdziwy - powiedziałam, przypominając sobie moje odmrożone dłonie z dzieciństwa - nie jest zimny, ale jest tak samo świąteczny. - Odśnieżamy tylko tam, gdzie jest to potrzebne - uśmiechnęła się Olga.

A śnieg jest potrzebny właściwie przez cały rok. Podobnie jest z deszczem. I mgła. I wiatr. I kurz. Trudno powiedzieć, czego Snow Business nie potrafi. A raczej niemożliwe. - Zawsze podążamy za klientem, nawet jeśli prosi o coś, czego jeszcze nie robiliśmy" - mówi Olga i docieramy do lodowcowego królestwa.

Na dworze jest +20, ona wyciąga z tylnego siedzenia dzianinowy sweter i podaje mi go. - Załóż to", mówi i idzie w stronę wejścia.



Za ciężką polietylenową zasłoną przy wejściu kryje się zima. Lód jest wszędzie. Lodowy pył w zaspach. Bloki lodowe do rzeźb. I zimno. Olga prowadzi mnie do odległego pomieszczenia i podchodzi do skrzyni 100*50, w której dojrzewa lód. - Robimy bloki do baru, więc owoce muszą być odpowiednio ułożone" - mówi, wyciągając z przygotowanego pudełka limonkę, którą zanurza w wodzie. Minęło dziesięć sekund. I jeszcze 20. Olya trzyma wapno pod wodą.

- Owoce są lekkie, wystarczy minuta, aby przylgnęły do już powstałego lodu. W ten sposób pozostaje w tym samym miejscu i jest przykryty tą samą warstwą lodu na wierzchu. - Zanurzam rękę w wodzie i natychmiast ją cofam - jest zimna! - Tutaj jest poniżej 0°" - uśmiecha się Olya, a jej ręce wydają się być w porządku. - Ile bloków potrzebujesz na stojak? - Staram się obliczyć, ile czasu zajmie mi zamrożenie wszystkich owoców. - Na ten regał zaplanowaliśmy osiem bloków" - odpowiada Olga i bierze następną połówkę limonki.



Kiedy palce u nóg drętwieją mi z zimna, wchodzimy do zimnego pomieszczenia - do gotowych bloków. Powietrze w tym miejscu wydaje się przesiąknięte lodem, ale kucam, by zastanowić się nad owocami. Są one rozmieszczone na różnych poziomach w całej grubości lodu, co sprawia, że są pięknie widoczne z każdej strony. Zaczynam się zastanawiać i pytam - czyli mrozisz owoce w różnym czasie? - Tak, jeśli umieścisz wszystko na tym samym poziomie, widok z boku nie będzie tak ładny. - Moja matematyka szwankuje, nie potrafię obliczyć ile czasu zajmuje zamrożenie malin, borówek, plasterków pomarańczy czy butelki lemoniady. Ale coś mi mówi, że czas nie jest tu problemem, jak w prawdziwym królestwie Królowej Śniegu.



- Czy wiesz, że nazywają cię Królową Śniegu? - pytam Olgę i przyglądam się uważnie. Ciepły sweter, blond włosy i miodowy głos zupełnie nie kojarzą się z oszczędnością, ale podejrzewam, że w przypadku jedynego władcy żywiołów na Ukrainie żadne skojarzenie nie byłoby trafne. - Tak, i nie tylko" - odpowiada Olga spokojnie i włącza komputer. Ona chce mi pokazać naturę. Tak jak jest i jak ona to widzi.



Mróz. Mróz. Porywisty wiatr. Blizzard. Duże krople. Burza. Natura ma tysiące twarzy, setki imion i tylko nielicznym udaje się trafić we wszystkie nastroje. - Tego, co robimy, nie da się nauczyć nigdzie indziej, - mówi Olga, - mamy zespół ludzi różnych duchem i wykształceniem, ale łączy ich jedno - miłość do zjawisk przyrodniczych. To obserwacja, zdolność do zauważenia, jak dokładnie drży kwiat, gdy pada deszcz, chęć zobaczenia, w którą stronę gałąź pochyla się na wietrze, zdolność do zastanowienia się, z której strony ustawić wieżę, aby śnieg padał pod odpowiednim kątem dla kadru i ekspozycji.



- Olga mówi i rysuje, widać to w jej oczach, gdy rozważają wszystko, co wspomina w pamięci. Słuchając jej, sam zaczynam sobie przypominać, jak dokładnie bębnił dziś deszcz i ścieżki, którymi krople wyścielały przednią szybę.

- Puch topolowy to też śnieg", kontynuuje Olga, "albo pył. Co może być lepszego niż czysta, pięknie unosząca się w powietrzu książka? Albo pajęczyny" - wylicza, a ja się dziwię - myślałam, że nie lubię kurzu i boję się pajęczyn. W prawdziwym życiu. Ale na zdjęciu, w kadrze - wszystko wygląda tak plastycznie i organicznie, że zaczynasz się zastanawiać - czy naprawdę trzeba ścierać kurz?



- Albo para wodna. To jest jak mgła, ale różnica jest ogromna. To temperatura - para jest ciepła, mgła jest chłodniejsza - wspaniale jest, gdy widzowie to czują" - mówi, a ja przypominam sobie film "Mademoiselle Zhivago" i zaczynam nawet czuć zapach mgły, w której Lara Fabian ukryła swoją miłość. Było ciepło. A może to była para wodna?



- Chmury, ciężki dym - trzeba zrozumieć, do czego służą te lub inne efekty, dlatego moja rozmowa z klientem jest zazwyczaj długa" - mówi Olga. - Nawet brud jest inny" - mówi, a ja się z nią zgadzam.

Nigdy nie zastanawiałem się skąd bierze się brud w materiale filmowym. Albo kurz w rezydencjach, po których poruszają się bohaterowie moich filmów. Albo śnieg. Wirujące i koniecznie w świetle latarni. Albo deszcz. Która kapie takimi dużymi, namacalnymi kroplami. Tak trudno go złapać, tak po prostu. I okazuje się, że nie musisz. Olga Markova może zrobić wszystko. Dokładnie z odpowiednimi kroplami. A wszystko dlatego, że ona to kocha.

Wracamy do samochodu, deszcz już nie pada. Tylko kałuże, w przenośni zebrane na poboczach autostrady. - Deszcz nigdy nie jest taki sam" - mówi Olga, a ja żałuję, że nie przyjrzałem się dobrze temu, który mieliśmy na początku naszego spotkania. - Po co patrzeć na siebie, skoro można patrzeć na krople? - Myślę, dostrzegając deszczowy pył spod kół samochodów. I robię zdjęcie. Być może Olga nie ma dokładnie tego zdjęcia. Z pyłem deszczowym.
Autor: Marina Makarchuk Omów artykuł
  • Wywiad
Powiedz znajomym: Subskrybuj magazyn:
  • Czytaj także
  • Komentarze